Komentarze (0)
Eskorta
Szóste: Nie cudzołóż
Gdy tylko wysiadł z samolotu, poczuł się dziwnie. Jego twarz popieścił chłodny, poranny wietrzyk, jednak to nie było to. Podświadomie poczuł, że wysiadając popełnił błąd, jednak był tak wykończony po kilkunastogodzinnej podróży, że kompletnie nie zwrócił na to uwagi.
Położył dłoń na barierce, po czym zszedł po schodkach. Gdy tylko postawił stopę na asfalcie podbiegł do niego szczupły mężczyzna. Janusz uśmiechnął się lekko.
- Witamy w domu, dyrektorze – powiedział mężczyzna.
Skinął głową i podążył za nim do samochodu. Gdy podeszli do pojazdu, dostrzegł, że silnik limuzyny chodzi na jałowym biegu. Kierowca był gotowy do odjazdu. Mężczyzna, z którym rozmawiał, wykonał gest ręką, nakazując mu wsiadać do samochodu. Janusz już miał chwycić za klamkę, gdy drzwi nagle otworzyły się, a ze środka wyszedł ogromny, barczysty i na dodatek łysy facet o kamiennej twarzy. Miał garnitur doskonale dopasowany do jego potężnej sylwetki, czarne okulary, w których Janusz dostrzegł zdumienie na swojej twarzy oraz słuchawkę w prawym uchu. Ochroniarz z niezrozumiałym burknięciem wskazał mu wnętrze limuzyny. Nie zastanawiając się dłużej, Janusz wsiadł i nim zdołał zareagować, znalazł się pomiędzy dwoma gorylami. Janusz z niewysłowioną ulgą stwierdził, że cieszy się, że jest szczupłym mężczyzną. Gdyby był nieco szerszy, z tym towarzystwem po bokach nie zmieściłby się, mimo, że znajdowali się w limuzynie.
Naprzeciwko niego siedziało kolejnych dwóch ochroniarzy. Żaden z nich się nie uśmiechnął oboje mieli na twarzach identyczne zobojętnienie. Tak samo, jak jego sąsiedzi, mieli czarne okulary, więc nie mógł przez nie dostrzec, gdzie aktualnie się patrzą.
W duchu przyznał, że czuje się nieswojo.
Był otoczony przez bydlaków, to prawda, jednak jego obawa była znacznie głębsza… zakorzeniona głęboko w duszy, przez co niepokój zdawał się być widoczny jak na dłoni.
Mężczyzna z lotniska usiadł na miejscu pasażera obok kierowcy. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, szofer ruszył z piskiem opon, aż głowa Janusza poleciała do tyłu.
Ochroniarze siedzieli bez ruchu.
„Ich to nawet huragan by nie przewrócił”, pomyślał Janusz.
Poczuł, że się poci. Przejechał sobie dłonią po włosach i spytał:
- Dokąd jedziemy?
Facet z lotniska nic nie odpowiedział.
„No tak. Ochroniarze. Są jak cień. Najlepiej się
z nimi nie spoufalać.”
Niepokój Janusza się pogłębił. W tym wszystkim było coś podejrzanego, coś… Był dyrektorem potężnej firmy, o zasięgu międzynarodowym. Setki razy był eskortowany. Jednak tym razem w tych ochroniarzach było coś podejrzanego… tak w ogóle, to gdzie się podziała jego dotychczasowa obstawa? Tych mężczyzn widział po raz pierwszy w życiu… O co tu chodzi???
Wreszcie mężczyzna obrócił się w jego stronę.
W jego oczach Janusz nie dostrzegł nic, co mogłoby go uspokoić. Nadal nic nie powiedział, mimo iż wzrok Janusza nieomal wywiercił dziurę w jego głowie.
Niepokój zamienił się w strach. Strach w panikę. Panika w przerażenie. Janusz zaczął dygotać na całym ciele, jakby dostał febry.
W tym momencie samochód zaczął skakać na wybojach. Janusz spojrzał przez okno i spostrzegł, że znajdują się w… lesie. „Co jest grane?”, pomyślał i w tym momencie pojął, co się niedługo stanie. Już miał próbować się wydostać z samochodu, nie bacząc na goryli, gdy szofer nagle zahamował. Gdy tylko się zatrzymali, goryl po jego lewej otworzył drzwi i wysiadł.
- Wyłaź – mruknął niskim, basowym głosem.
Janusz ociągając się, wyszedł na zewnątrz i stanął przy olbrzymie. Po chwili dołączyła pozostała trójka, plus facet z lotniska. Kierowca został w środku.
- No, jesteśmy – powiedział mężczyzna i podszedł do Janusza, wyciągając z jego skostniałych palców niewielką walizkę.
- C-co się dzieje? – jęknął Janusz, który był tak przerażony, że ostatkiem sił powstrzymywał się, by nie narobić sobie w spodnie. To już byłoby przegięcie, wzięliby go za smarkacza.
Szczupły mężczyzna westchnął i w końcu rzekł:
– Ktoś czyha na pańskie życie i bardzo możliwe, że wynajął kogoś, by się pana pozbył.
Spojrzał na Janusza i dopiero teraz się uśmiechnął. Na widok tego uśmiechu, Januszowi krew w żyłach przestała płynąć.
- Wynajął nas.
- C - co… - zaczął Janusz, ale nie skończył, bo w tym momencie poczuł potężne uderzenie w brzuch. Zachłysnął się leśnym powietrzem i zgiął się w pół.
Jeden z goryli chwycił go pod brodę i podciągnął do góry, tak, że musiał się wyprostować.
Po chwili Janusz otrzymał drugi miażdżący cios, tym razem w policzek. Będąc na skraju świadomości, Janusz poczuł, że to uderzenie połamało mu zęby.
Siła ciosu była tak duża, że głowa odskoczyła mu do tyłu i dopiero potem padł na ziemię.
Odzyskał przytomność po jakimś czasie. Gdy otworzył oczy, na początku wszystko było rozmazane, jednak leniwie zaczynało nabierać ostrości. Dostrzegł nad sobą korony drzew kołyszące się w mistycznym tańcu. Gdy jako tako doszedł do siebie, poczuł ostry, kłujący ból w ustach, a ponadto smak krwi na języku.
W mgnieniu oka przypomniał sobie, co się stało. Miał zamiar krzyczeć ile sił w płucach, jednak
z przerażeniem dostrzegł, że ma zakneblowane usta. Co gorsza, był związany grubą liną. Zaczął wydawać z siebie bulgoty, które powiadomiły oprawców, że się już zbudził.
Po chwili dostrzegł nad sobą czterech goryli i szczupłego faceta.
- No i widzi pan, jak pan skończył? – spytał z udawanym współczuciem. – A wystarczyło przecież… - zrobił krótką przerwę i znów się chytrze uśmiechnął – nie zdradzać żony.
Widząc rozszerzające się ze strachu oczy Janusza, wybuchnął szaleńczym śmiechem, po czym mruknął do goryli:
- Wiecie, co robić.
Skinęli głowami, a ten, który stał najbliżej Janusza potężnym kopnięciem zwalił ciało polityka do niewielkiego dołu, którego ten wcześniej nie zauważył. Z przerażeniem dostrzegł, że dół jest idealnie wymierzony i bez trudu się w nim mieści.
Zaczął się wierzgać, jednak było już za późno.
Łopaty poszły w ruch.
Po kilku sekundach poczuł na ciele pierwsze pacnięcie.